Godzina sam na sam z Barackiem Obamą to dużo czy mało?
Omenaa Mensah (OM): Ja przez kilka miesięcy nie spałam, schudłam parę kilogramów. To nie jest kolejne zwykłe spotkanie biznesowe. Zastanawiałam się, czy o co go zapytać, jak się zachować itd. Rafał nawet nie wiedział, czy powinien na nim być, ale ostatecznie pojawił się i mnie wspierał.
Rafał Brzoska (RB): Kochanie, bądźmy szczerzy, tak się stresowałaś, że ostatnie dwa tygodnie miałaś bezsenne noce.
OM: Bo nie ma na świecie osoby, z którą spotkanie tyle by dla mnie znaczyło. Pamiętam, jak w 2008 roku mój Tata, który nigdy nie płakał, zrobił to po raz pierwszy, gdy wybrali Obamę na prezydenta. Wtedy jeszcze nie do końca zdawałam sobie sprawę, co to znaczy. A teraz mogłam się z nim spotkać osobiście. To dla mnie piękna klamra tych 11 lat działalności filantropijnej. W 2014 roku podczas pierwszej podróży do Ghany byłam w dawnym afrykańskim więzieniu dla niewolników transportowanych do Ameryki w XVII i XVII w. i była tam tabliczka upamiętniająca wizytę Baracka i Michelle. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak wielkim symbolem dla czarnoskórych było to, że jeden z nich został prezydentem USA.
I o co go zapytaliście?
OM: No i właśnie to jest najciekawsze, bo głównie… to on pytał.
O co?
OM: Wiedział, co ja robię, gdyż jako fundacja pracowaliśmy z jego fundacją od ponad roku, ale Rafał i jego biznes był dla niego zagadką. Pytał o bardzo wiele rzeczy, miał świetny briefing o mnie i mojej fundacji i nas, jako ludziach. I był tym żywo zainteresowany. To odwrócenie ról było najciekawsze i najbardziej zaskakujące. Interesowały go chociażby takie rzeczy, jak to… w jakich okolicznościach się poznaliśmy.
RB: I nie jakieś tam ogólniki, gdy odpowiedziałem, że parę lat temu, gdy Omenaa zbierała środki na działalność swojej fundacji i szkołę w Ghanie. Pytał “no ale co zrobiłeś, jak ją zobaczyłeś, pomogłeś dlatego, że chciałeś pomóc w filantropii, czy dlatego, że wpadła ci w oko, jak wyglądała pierwsza randka, kto ją pierwszy zaproponował, gdzie poszliście na kolację i co było dalej…” Omenaa już mnie kopała pod stolikiem, bo zacząłem zdradzać za dużo szczegółów (śmiech).
Jaki jest Obama w takiej relacji?
RB: Super człowiek, bardzo naturalny. Ma dobry dowcip z dużym dystansem. Sporo opowiadał o swojej rodzinie i Polsce. Był u nas czwarty raz i podkreślił, jak bardzo się rozwijamy jako kraj i naród. Wiesz, że na tym topowym politycznym poziomie nie widać tego, na co my tak często tu w Polsce narzekamy. Dla nich niewiarygodne jest to, jak Polska się zmieniła i stała liderem regionu.
OM: Był bardzo otwarty, dziękował za to, że swoimi działaniami charytatywnymi walczymy o to samo. Wyobraź sobie, jak taka kobieta jak ja, może się czuć, jak ktoś tak ważny na świecie przychodzi i mówi coś takiego?
To prawda, że na takich spotkaniach Obama nie je przy ludziach?
OM: Podczas jego wizyty w Polsce z naszym udziałem były dwa spotkania. Jedno to prywatne, a drugie to tzw. reception evening, gdzie było więcej zaproszonych przez nas osób – przyjaciół inicjatywy Top Charity. To w ogóle ciekawe, bo jego fundacja musiała zaakceptować listę gości, a także z każdym z nich przed przyjazdem robili videocalla, żeby zweryfikować każde nazwisko. Na tym wieczornym faktycznie nie jadł. Podchodził do każdego i z każdym, naprawdę z każdym rozmawiał. Nie jakieś tam 30-sekund, ale to były parominutowe rozmowy. Był doskonale zbriefowany, o każdym coś wiedział, wiedział o co zapytać, dopytywał o ich firmy, o trudne początki prowadzenia biznesu w latach 90.
RB: A odpowiadając na twoje pytanie, to faktycznie coś w tym jest, bo z nami też nie jadł, ale pił kawę.
Co trzeba zrobić, żeby mieć takie spotkanie z Barackiem Obamą?
OM: Po prostu konsekwentnie robić dobre rzeczy.
Tak, to wiadomo, ale konkretniej? Wasze fundacje współpracują, wspieracie budowę jego prezydenckiego ośrodka w Chicago.
OM: Stworzyliśmy Konsorcjum Filantropijne, które wspiera różne podmioty m.in. Obama Foundation. W jego ramach powstaje centrum edukacyjno-kulturalne Presidential Center w Chicago, ale też wsparliśmy Girls Opportunity Alliance, projekt bardzo bliski Michelle Obama. Na jednym ze spotkań padło, że jak przyjedzie Barack, to się spotkamy, ale potraktowaliśmy to jako kurtuazję. Odbyło się spotkanie z szefową jego fundacji, a później z ich strony padła prośba, by zorganizować to reception przy okazji jego wizyty w Polsce. Zamurowało nas i oczywiście się zgodziliśmy.
Obama był tu na konferencji Impact. Z Wami spotkał się “przy okazji”. Czy może jednak maczaliście w tym palce i pomogliście Impactowi?
RB: Nie, nie. Nie wydaliśmy na to pieniędzy. Znamy się natomiast z Krystianem Wolakiem, który jest inicjatorem Impactu, blisko współpracujemy i naturalnie ucieszyliśmy się, że wybrał takiego prelegenta.

Spotykacie się z racji relacji biznesowo-zawodowych z masą ludzi. Jak na tej skali plasuje się Obama?
OM: Najwyżej. Trudno będzie to przebić. Zastanawialiśmy się, kogo za rok możemy zaprosić na naszą galę i mamy sporą zagwozdkę, ale jest parę ciekawych tropów. Na razie jednak nie możemy mówić więcej.
Czy pomaganie musi odbywać się w świetle jupiterów? Obejrzałem sobie zdjęcia z gali Top Charity i trochę wyglądało to jak zjazd na weselu Jeffa Bezosa.
RB: A dlaczego nie?
OM: Jesteśmy istotami społecznymi, każdy z nas potrzebuje pozytywnej motywacji, pochwalenie się, że robi coś dobrego. To ludzkie i może też zainspirować innych, żeby spróbowali zrobić to samo. Takie wydarzenia pomagają też pokazać się biznesmenom, którzy wcześniej nie byli zauważani, a nagle dzięki filantropii więcej osób o nich usłyszy.
RB: To też kwestia aspiracji. Czy jest coś złego w tym, że ktoś poprzez uczestnictwo w takich wydarzeniach chce osiągnąć coś więcej? Nie chodzi o konkretne kwoty, ale o proporcje. Mam przykład Piotrka, który zarabia 5-6 milionów rocznie jako firma prywatna, a na aukcji wylicytował coś za milion złotych. I ja to szanuję, bo dla niego taki milion w aukcji to gigantyczny stres, bo przecież ciagle inwestuje w rozwój – nie przejada tych kwot, a mimo to zrobił to. Umówmy się, gdybyśmy zbierali te środki w pokoju, gdzie siedzi 10 osób, to raz, że tyle byśmy nie zebrali, dwa, że nikt by nie przyszedł. To jest też kwestia szacunku. Takie gale wymagają odpowiedniego anturażu. Skoro ktoś wydaje swoje pieniądze, to też zasługuje na podziękowanie taką oprawą gali.
Podwoiłeś zebraną kwotę (29 mln zł). Nigdy nie wiesz, ile będzie trzeba dorzucić z własnej kieszeni. Miałeś w głowie jakąś kwotę graniczną?
RB: Co roku się zastanawiam, czy koleżanki i koledzy z biznesu będą licytować tak, żeby mi dać po kieszeni (śmiech). Póki mogę, to będę się dzielił. Przecież nie podwoję, jak nie będę miał z czego. Nie chodzi o to ile ktoś daje, ale o to, że w ogóle daje. To jest idea pomagania.
OM: Ta kwota do podwojenia nie jest dla nas dużym zaskoczeniem. Ja mniej więcej wiem, przez pryzmat tego, że pracujemy cały rok, przygotowując wspólnie z Radami Artystycznymi dzieła do licytacji, jakie są możliwe kwoty do uzyskania z aukcji.
RB: Stany mają za sobą ponad 200 lat filantropii. Tam naturalne jest to, że skoro bardzo dużo zarabiasz, to się dzielisz z innymi. Jak tego nie robisz, to jest to wręcz dziwne i wytykane. My jako Polska dopiero się tego uczymy, choć nasza gala czy skala pomocy Ukrainie pokazuje, że możemy być liderem w Europie.
A zdarza się, że ktoś zalicytuje za wysoko, bo poniesie go fantazja, a potem chce się wycofać?
OM: Nie.
RB: Nie chodzi o to, że ktoś ma wystrzelić i położyć swój biznes w ciągu godziny na aukcji charytatywnej. Raz tylko ktoś poprosił o to, by móc zapłacić nieco później, ale to jednostkowa sytuacja. Chodzi o to, by budować pozytywny wizerunek pomagania. Takie wydarzenie jak nasza gala buduje też zaufanie. Ci ludzie wiedzą, że te środki pójdą na dobre cele, a nie że my je zmarnujemy. My ich nie potrzebujemy “dla siebie”.
OM: To są naprawdę przemyślane projekty. U nas nie jest tak, jak w dużych światowych fundacjach z rozdmuchaną administracją, gdzie 60% to koszty funkcjonowania, a tylko 40% realnie trafia do potrzebujących.
A ile?
OM: Około 15%, ale to będzie spadać, bo udaje nam się pozyskiwać więcej, bez znaczącego zwiększania kosztów fundacji. Co roku raportujemy do naszych darczyńców szczegółowe rozliczenie wydanych kwot.
Ile kosztuje organizacja takiej gali?
OM: To nie są małe kwoty, ale w całości są pokrywane z dobrowolnych cegiełek charytatywnych uczestników.
RB: Ludzie biznesu chcą, żeby to było na poziomie światowym. Na zagranicznych galach, na których bywamy, wejściowa cegiełka to koszt rzędu 25 tys. euro. U nas nie ma takich kwot, są różne, ale to pokazuje perspektywę, jak to wygląda na świecie. Jak ktoś chce, to płaci i przychodzi, a jak nie, to nie płaci i zostaje w domu.
Pomaganie jest niewdzięczne?
OM: Często dostajemy bęcki za to, że pomagamy za granicą, a nie w Polsce. Tymczasem tylko ok 20% zebranych środków idzie na współpracę zagraniczną, a 80% na projekty w Polsce. A niektórzy i tak odbierają to negatywnie. Chcemy pokazać, że filantropia, która narodziła się w Polsce może wyznaczać globalny kierunek i zupełnie nowy trend w pomaganiu. Staram się walczyć z myśleniem, że w Polsce to nam trzeba pomagać. Jesteśmy już na tyle świetnie rozwiniętym krajem, że możemy to robić w stosunku do innych i zawstydzać kraje wysoko rozwinięte.
RB: Mam dobry przykład. Mieliśmy sporo hejtu przez trzy pierwsze edycje, bo nasze instalacje podczas gali Top Charity zniszczyły trawę na dziedzińcu Pałacu w Wilanowie. Mimo że zawsze ją rekultywowaliśmy w 3 tygodnie po wydarzeniu, a sam Pałac dostał w sumie ok 1,5 mln złotych na rewitalizację fresków w Galerii Północnej i innych inicjatyw. I teraz najlepsza rzecz. W tym roku Gala odbyła się w Łazienkach Królewskich, a i tak nas krytykowali, że zniszczyliśmy trawnik w Wilanowie. Komedia.
OM: Wyobraź sobie, że zbierasz na szczytną inicjatywę, a jeszcze dostajesz po głowie, że te środki wspierają tylko twoją fundację. Dlatego powstało Konsorcjum Filantropijne i poza naszymi projektami uczestnicy Top Charity mogą wskazać inicjatywy, które są dla nich ważne np. projekty lokalnych społeczności. I to jest super, bo ja nie jestem w stanie być wszędzie i tego zauważyć. Jeśli ktoś myśli, że prowadzenie fundacji to zabawa w rozdawnictwo, to grubo się myli. To jest trudniejsze niż prowadzenie dobrze funkcjonującej firmy, jeśli chcesz mieć niskie koszty i być skutecznym.
RB: W Polsce nadal jest sporo takich podejrzeń, że “skoro pomaga, to na pewno coś z tego ma” i trzeba rzucić mu kłody pod nogi. No właśnie nie. Nie chcę wskazywać nazwisk, ale zdziwiłbyś się, jakie osoby ze starszego biznesowego pokolenia w rozmowie ze mną dziwiły się, dlaczego my to robimy, po co tak głośno i po co nam to w ogóle.
Ile musisz zarobić, żeby zacząć zajmować się filantropią?
OM: Tu nie chodzi o konkretne kwoty, poza tym każdy ma inną granicę.
RB: W pewnym momencie biznes staje się sportem, które daje adrenalinę i ciągle podnosisz sobie poprzeczkę, żeby skakać dalej i wyżej. To daje poczucie sensu. Ja od paru lat dzięki tej Pani obok widzę znacznie większy sens nie w robieniu biznesu dla samego zarabiania pieniędzy, ale dlatego, żeby pomagać innym. Amerykańska filantropia jest dla mnie niedoścignionym wzorem. Tam dzieci uczą się o tym w szkole. Obama fajnie mówił o tym na naszym spotkaniu, że to nie jest nawet dawanie, ale “giving back”.
OM: Ale też w Polsce nie mamy się czego wstydzić. W cztery lata zrobiliśmy największe wydarzenie tego typu w Europie. Na 500 gości ok. 120 było z zagranicy, a w przyszłym roku cel to ok. 200.
RB: Łatwo jest mówić, że rozda się swój majątek po śmierci. To potrafi każdy. Kluczowe jest to, żeby rozdawać go za życia tu i teraz.
Skoro o śmierci i filantropii. Bill Gates powiedział, że nic nie zostawi dzieciom. A Wy, jaki macie plan?
OM: Rafał, tylko proszę, nie bądź aż tak stanowczy w swoich opiniach (śmiech)
RB: Mamy fantastyczne dzieci, które są zaradne i mają szacunek do tego, co zrobiliśmy. Chcą osiągać swoje sukcesy, nie są bananowymi dziećmi. Wiedzą, że my z Omeną zaczynaliśmy od zera i to nas uratowało oraz pozwala twardo stąpać po ziemi. Większość z tego, co uda nam się zachować do naszego, mam nadzieję, jak najdłuższego życia, trafi na cele charytatywne. Kluczem jest dawanie dzieciom edukacji, nie pieniędzy.

Liczyliście, ile łącznie swoich prywatnych środków do dziś przekazaliście na działania charytatywne?
OM: W tych oficjalnych formach przy okazji czterech edycji Top Charity około 16 milionów euro.
A nieoficjalnych?
OM: Sporo więcej.
Często zdarza się Wam pomagać anonimowo na zrzutkach online?
RB: Oj tak, bardzo często, ale akurat te wpłaty są anonimowe. Ludzie ze względu na moje zasięgi piszą z prośbą o udostępnienie zbiórki, a poza samym podaniem dalej coś wpłacamy i pokazujemy, że nie tylko zachęcamy do tego innych, ale też sami to zrobiliśmy. Zazwyczaj są to operacje ratujące życie, ale niektórzy są na tyle bezczelni, że piszą z prośbą o wsparcie zbiórki np. 100 tys. zł za dowolny tatuaż na ciele czy pół miliona na to, żeby “ktoś miał dobry start w dorosłe życie, bo nie chodzi do szkoły i nie chce mu się pracować”.
Nie macie przez to “syndromu Boga”? Możecie w końcu wybierać komu pomóc, a komu nie. To obciążające psychicznie.
OM: Prawda. Najtrudniejsze w filantropii jest to, komu musisz odmówić. To zawsze ogromny dylemat, ale nie można zbawić całego świata. Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie. U nas fundacje mają określone cele, swoje struktury, procedury i określone budżety. Wiemy co realizujemy i w ramach tego się poruszamy.
RB: Najlepszy przykład to mój program stypendialny w ramach Rafał Brzoska Foundation, który ma określone kryteria i niezależne grono specjalistów ocenia, kto się kwalifikuje do programu. Wybieramy najlepszych i najbardziej potrzebujących. Wspieramy bez limitu, jeśli tylko znajdziemy zdolnego dzieciaka z ubogiej rodziny. Pokrywamy wszystkie koszty, jeśli ktoś np. dostał się na staż do NASA czy robi przełomowe badania na MIT. Ale jeśli ktoś ma 30 lat, pracuje, dostał się na Harvard i oczekuje pomocy w finansowaniu, to sorry, ale tu nie pomożemy. Jeśli ludzie piszą z takimi sprawami, to z czystym sumieniem odsyłam do regulaminu.
Po co być tym miliarderem, żeby wstawać o piątej rano i pracować do nocy?
RB: (śmiech) Ja już zakończyłem swój sprint deregulacyjny i aż tyle nie pracuję.
To ile?
RB: Wstaję przed 7, rzeczy służbowe kończę około 20.
Nadal dużo.
RB: To jest ten “sport”, o którym mówiliśmy. W momencie, w którym przestaje to sprawiać przyjemność, trzeba powiedzieć stop i szukać rzeczy, które ją sprawiają. Ja tego jeszcze nie czuję.
Nie męczy cię to, że stałeś się trochę za bardzo dostępny dla ludzi w social mediach? Droga do Rafała Brzoski na LinkedIn czy X wydaje się bardzo krótka.
OM: Ooo, widzisz, o tym ci mówiłam Kochanie.
RB: Faktycznie, prowadząc biznes o skali blisko 40 tys. osób w 9 krajach, odpowiadanie ludziom, którzy się skarżą na coś w social mediach, jest delikatnie mówiąc nie halo. Natomiast nigdzie indziej nie dowiedziałbym się tyle o swoim biznesie, co tam. Co działa, co nie działa, ilość inspiracji, które dały mi te interakcje to są rzeczy, których nie można nie docenić.
Jak po niecałym roku oceniasz jedną ze swoich głośniejszych projektów, jaki jest portal XYZ.pl?
RB: Jako pasywny inwestor zostawiam to zespołom, które zarządzają tymi projektami.
Ale jakąś opinię chyba masz?
RB: Wszyscy myśleli, że jak jestem zaangażowany w ten projekt, to będę tam ciągle wyskakiwał i to będzie jedyne medium, w którym będzie można mnie zobaczyć. Od samego początku założyłem, że tak nie będzie i to się udało zrealizować. Wspieram XYZ tak, jak 40 innych startupów na różnych etapach rozwoju.
Na ile starczy cierpliwości, by tylko obserwować? W jednym z wywiadów po starcie powiedziałeś, że masz do tego podejście typowo inwestorskie i oczekujesz zwrotu.
RB: Myślę, że jako Wirtualnemedia możecie mieć nawet lepszy ogląd tego projektu niż ja. Dziś patrzę na to głównie z perspektywy czytelnika i treści, które dostaję – pod tym względem oceniam ten projekt kapitalnie. Na ocenianie parametrów finansowych jest za wcześnie. Nie każdy projekt musi się zawsze kończyć jakimś deadlinem lub parametrem stricte finansowym. Trochę jak z działalnością charytatywną. Brakowało mi medium, które będzie “to the point”, nie będzie clickbaitowe i zawalone banerami reklamowymi. To dziś mój jedyny parametr, który udało się spełnić z nawiazką.