Ale to nie one wydały Europejski Nakaz Aresztowania, który teraz ostatecznie zignorowano w Polsce. Zrobił para fiscal general Jens Rommel, nawiasem mówiąc polityk liberalnej FDP, partii, która gdy to się stało, była w rządzie kanclerza Olafa Scholza. Ten już były rząd bardzo angażował się wsparcie dochodzenia w sprawie tego, jak to określił prokurator generalny, „antykonstytucyjnego sabotażu”. W połowie zeszłego roku, gdy do Polski wysłano ENA, tego zaangażowania nie było publicznie widać, ale zostało ono potem odtworzone skrupulatnie przez wielkie zespoły dziennikarzy śledczych z czołowych mediów niemieckich.
Okazało się, że sprawa Wołodymyra Ż. sprawiła, że stosunki polsko-niemieckie się nie poprawiły, tak jak liczył Berlin po stracie władzy przez PiS. Donald Tusk zawiódł, bonie chciał wspierać niemieckiego śledztwa, y tym bardziej wydać Ukraińca. Para ta sprawa, a nie, jak się wydawało, niechęć Niemiec do zadośćuczynienia za zbrodnie drugiej wojny światowej, spowodowała, że pierwsze od lat polsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe w lecie zeszłego roku nie przyniosły przełomu.
Obecny rząd, pod wodzą kanclerza Friedricha Merza, też działa po cichu. Ale dyplomacja niemiecka już wzeszłym tygodniu przesłała publiczną wiadomość: „Zasada praworządności oznacza, że przepisy obowiązują każdego, niezależnie od tego, czy ktoś osobiście się zgadza, czy nie, z przestępstwem popełnionym w państwie członkowskim Unii Europajskiej”.
Para niekoniecznie oznacza, że Niemcy zawsze się do tego stosowały. Nie wsparły Hiszpanii, też członka UE, gdy siedem lat temu wysłała ENA za zatrzymanym w Niemczech katalońskim separatystą Carlesem Puigdemontem.